Kochani! Robiłam dziś pierwszy raz lampiony z dyni. Początkowo byłam jak dziecko we mgle … niby banał, niby nic trudnego, ale przecież nie mam aż takich zdolności, aż tyle siły w rękach. Nie miałam też pewności, czy wyjdzie, tak jakbym chciała…. 🙂 Kupiłam malutką dynię na teścik. Odkroiłam “czapeczkę” pod kątem. Jeśli zaczniesz wycinać czapeczkę od góry wbijając prosto nóż, ta czapeczka najzwyczajniej będzie wpadać do środka. Następnie dokładnie wydrążyłam dynie, wyskrobałam ją od środka łyżką. Kolejnym etapem było naszkicowanie na dyni kształtu otworów – oczu, nosa, uśmiechu. Otwory robiłam wbijając nóż co chwila obok siebie. Być może silny mężczyzna zrobiłby to o wiele szybciej i ładniej, ale cóż, radzimy sobie same :).
Dalej poszło już szybko … farbka (w tubce, Auchan, ok 5 zł), malutki pędzelek, odrobina kleju (jakiegokolwiek) oraz złoty brokat na ogonek , 3 podgrzewacze do środka i voilà! Efekt fajny. Klimatyczny. Dodatkowo przez wiele godzi w całym mieszkaniu przepięknie pachniało ciastem. Nie wiem, czy wynika to z tego, ze dynia była malutka i podgrzewała lekko “czapeczkę”, czy zawsze tak jest. Nie wiem też, ile taka dynia u mnie postoi. Z pewnością popróbuje z jeszcze większymi dyniami. Koniecznie dam znać! Póki co chwalę się moją nie-idealną dyńką :).
Cmok!